Karol Nowoszyński & Marek Kołodziejczyk Copyrights
All rights reserved
|
24.09.07 (poniedzialek) Jest to notka wstepnie podsumowujaca. Stan wyswietlen naszej strony na dzien dzisiejszy, godzina 22 wynosi 7207 !!! Mysle ze to niezly wynik. Jednak to nie koniec atrakcji, sukcesywnie beda wprowadzane zmiany na stronie, jak i dodawane zdjecia z wyprawy. Udostepnione rowniez zostanie podsumowanie, ile kilometrow przejechalismy, ile godzin spedzilismy w pociagu, itp. Dodatkowo w Gdansku odbedzie sie relacja z wyprawy, miejsce oraz termin jeszcze jest nieznany. Wszelkie informacje zamieszczone beda na stronie. W przygotowaniu juz jest kolejna wyprawa, w razie jakichkolwiek pytan, prosze pisac (mail w zakladce Uczestnicy) Marek |
20.09.07 (czwartek) Godzina 0:00 docieramy na lotnisko w Gdansku. Tak wiec dotarlismy, calo i zdrowo. Stawiajac pierwsze kroki na ojczystej ziemii, juz zaczynamy tesknic za przygoda. W glowach juz rodzi sie plan na nastepna wyprawe, ale to dopiero za rok. Bedzie sie dzialo!!! Hej, hej przygodo...over Marek |
19.09.07 (sroda) Kolejny dzien w Londynie. Poswiecam go na zwiedzenie glownych atrakcji miasta, jak np. British Museum, Millenium Eye czy Big Ben. Wieczorem ruszamy na lotnisko. Korki sa niesamowite i dOcieramy na ostatnia chwile, choc wyjechalismy ze sporym zapasem czasu. Warto to uwzlgednic bedac w Londynie. Marek |
18.09.07 (wtorek) Dzis nastal nasz dzien wylotu. O 7 rano wylatujemy z Hong Kongu, a jako ze mijamy 7 stref czasowych, w Londynie bedziemy o 14. Samolot przerosl nasze najsmielsze oczekiwania. W takim luksusie jeszcze nie podrozowalismy. Po starcie podano sniadanie (cieple), zaraz po tym deser, za chwile goraca czekolade i rogale, pozniej owoce, nastepnie caly worek slodyczy by za chwile podac obiad, oczywiscie kazdy mial wybor, co chcialby zjesc. Ponadto kazdy mial swoj telewizor oraz pilota, ktorym mogl wybrac jeden z wielu filmow (nowosci kinowych), posluchac wybranej muzyki, pograc w roznego rodzaju gry, badz zadzwonic. Tym sposobem 13 h lotu minelo nam bardzo szybko i przyjemnie. Do Londynu docieramy z niewielkim opoznieniem, odbieramy bagaze, przechodzimy przez odprawe graniczna juz dla obywateli UE i ruszamy do Londynu. Tutaj rozdzielamy sie, gdyz Marzena udaje sie w odwiedziny do siostry, a ja odwiedzam swoich przyjaciol. Marek |
17.09.07 (poniedzialek) Dzis jest nasz ostatni dzien w Hong Kongu. Lot mamy dnia jutrzejszego z samego rana, wiec noc spedzimy na lotnisku. Najpierw jednak wybieramy sie na wyspe Leshan, gdzie znajduje sie najwiekszy posag Buddy, wykonany z brazu zdjecie 1 / zdjecie 2 / zdjecie 3 jako ze zajelo nam to wieksza czesc dnia, kolejnym naszym przystankiem bylo lotnisko. Jako ciekawostke moge podac, ze w Hong Kongu nie mieli miejsca na wybudowanie lotniska, wiec usypali specjalnie wyspe, na ktorej je umiescili. W tej chwili jest to jedno z najnowoczesniejszych lotnisk na swiecie. Moglismy sie o tym przekonac, spedzajac na nim 15 h. Marek |
16.09.07 (niedziela) Dzis postanowilismy wybrac sie do Makao, nazywanego drugim Las Vegas. Jako ze Hong Kong, jak i Makao, traktowane sa jako panstwa w panstwie, to przy wjezdzie, jak i wyjezdzie trzeba przejsc przez kontrole graniczna. Mozna tam dotrzec albo promem, albo TurboJet'em (wodolotem o napedzie odrzutowym) i wlasnie ten drugi srodek transportu wybralismy. Gdy wysiedlismy, od razu uderzyla nas jego innosc, wzgledem Hong Kongu. Makao przez dlugi okres czasu "bylo" kolonia portugalska i silnie daje sie to odczuc. Nikt w tym miescie nie mowi po angielsku, nikt nie stara ci sie pomoc. Cale szczescie ze przy wyjsciu z przystani wzielismy mape. Juz na poczatku okazalo sie ze wejscie do odpowiedniego autobusu jest nie lada wyczynem. Pomijam fakt, ze kazdy udzielal nam sprzecznych informacji co do numeru autobusu. Kierowcy nie chcieli nas zabierac, kazdy kazal nam wysiadac, palcem wskazujac inny autobus. Po jakims czasie, jeden z kierowcow zdenerwowal sie i zaczal sie klocic z innym, na sile wpychajac go do jego autobusu. Tym sposobem ruszylismy z miejsca. Niestety w Makao panuja tak gigantyczne korki, ze juz na nastepnym przystanku stwierdzilismy ze reszte drogi pokonamy pieszo. Pierwszym naszym celem, miala byc jakas reatauracja. To dopiero jest problem. Po pierwsze jest tam strasznie drogo, po drugie, gdy juz zdecydowalismy sie, ze tu wlasnie zjemy, obsluga popychala sie nawzajem, wyznaczajac osobe do naszej obslugi, tylko po to aby powiedziec nam ze to co chcielibysmy zjesc, tego nie ma. Tak wiec, skonczylismy w sklepie spozywczym, zakupujac zapasy wafelkow. Przyszla pora na zwiedzanie. Postanowilismy odwiedzic muzeum wyscigow samochodowych oraz muzeum wina. Wspomniec trzeba, ze Makao slynie z jednego z najwiekszych torow wyscigowych. Oczywiscie wejscie do muzeum tez nie bylo proste, najpierw musielismy wyrobic sobie cos w rodzaju turystycznych kart muzealnych. W koncu udalo nam sie wejsc zdjecie 1 / zdjecie 2 / zdjecie 3 Oba muzea byly ciekawe, a w muzeum wina udalo nam sie nawet skosztowac oryginalnego portugalskiego wina. PO wyjsciu znalezlismy elektroniczna informacje turystyczna i z jej pomoca udalo nam sie zlokalizowac mcdonald'a. Znajdowal sie on na drugim koncu miasta, na szczescie nie jest ono duze. Tym oto sposobem w drodze do niego, zwiedzilismy prawie cale miasto. W Makao wieksza czesc zajmuja kasyna, salony gier, gabinety masazu oraz night club'y (wielkosc Teatru Wielkiego!) Gdy juz "najedlismy sie" ruszylismy w strone przystani, aby zakupic bilety na rejs powrotny. W tym czasie zaszlo slonce i wtedy dopiero miasto ukazalo nam swoje wdzieki zdjecie 1 / zdjecie 2 / zdjecie 3 / zdjecie 4 Droge powrotna rowniez pokonalismy TurboJet'em. Marek |
15.09.07 (sobota) Dzisiejszego dnia wybralismy sie na wyspe Hong Kong. Poplynelismy tam promem Star Ferry za jedyne 80 gr. Z wielka pomoca policjantow, wsiedlismy do autobusu, ktory zabral nas do miescowosci Stanley, gdzie skosztowalismy kapieli w morzu. Wielka atrakcja to nie bylo, gdyz woda byla strasznie slona i w dodatku ciepla jak zupa. Nastepnie udalismy sie do miejscowosci Shek O, gdzie rowniez znajduje sie plaza zdjecie Na droge powrotna jako srodek transportu wybralismy dwupietrowy tramwaj. Nie wiedzielismy jednak ze bedzie on jechal ponad godzine. To bylo meczace. Gdy dotarlismy juz do centrum, poszlismy zobaczyc Hong Kong Park zdjecie Nastepnie rozdzielilismy sie. Marzena udala sie Peak Tram'em na gore Victorii, aby zobaczyc cala ponorame miasta zdjecie a ja w tym czasie udalem sie muzeum kosmicznego, aby dowiedziec, ze firma ktora wyprodukowala buty dla kosmonautow, byla firma Nike. Sprobowalem rowniez swoich sil w stanie niewazkosci. Marek |
14.09.07 (piatek) Z dwugodzinnym opoznieniem docieramy do celu. Teraz musiamy zlapac autobus do granicy. W autobusie tym poznajemy malzenstwo podroznikow z Polski. Takim oto skladem uderzamy na przejscie graniczne. Niestety dwojka z nas polegla, jedynie Marzenie, mnie i wspomnianemu malzenstwu udalo sie przejsc. Reszte zatrzymano na granicy, z pozniejszych doniesien wiem, ze w koncu udalo im sie rowniez ja przekroczyc. Juz tylko w czworke udalismy sie do pociagu jadacego do centrum Kowloon, gdzie planowalismy znalezc nocleg. W Hong Kongu wszystkie hostele ulokowane sa w dwoch 16-to pietrowych wiezowcach. Niestety jest to bardzo drogie miasto i dopiero po ok. godzinie chodzenia po pietrach udaje nam sie wynajac pokoje. W trakcie poszukiwan odnieslismy wrazenie, ze chyba jestesmy tutaj jedynymi bialymi. Reszte mieszkancow stanowili hindusi i murzyni. Gdy doprowadzilismy sie do ladu, ruszylismy poznac miasto. Uwazajcie w restauracjach, do kazdej ceny doliczane jest 10% za obsluge. Pierwszym z punktow zwiedzania byla aleja gwiazd zdjecie 1 / zdjecie 2 / zdjecie 3 W tym miejscu rozdzielilismy sie i tak Marzena i ja wybralismy sie do tamtejszego planetarium. Bylo super, ale i tak nie umywa sie to do widoku nieba nad Bajkalem. Gdy wyszlismy bylo juz ciemno i widok jaki ujrzelismy zaparl nam dech w piersiach zdjecie 1 / zdjecie 2 / zdjecie 3 Czegos takiego jeszcze nie widzielismy. Ponadto uczestniczylismy w slynnym Light Show, polega on na tym, ze na promenadzie gra muzyka i budynki zapalaja sie i migaja w rytm muzyki. Trzeba to zobaczyc. Marek |
13.09.07 (czwartek) Dzisiaj jest nasz ostatni dzien w Yangshuo. Spedzamy go na ostatnich zakupach. Wieczorem mamy autobus sypialny do Shenzhen, gdzie pieszo przeprawimy sie przez granice z Hong Kongiem. Autobus spoznia sie godzine. Gdy przyjezdza miejsca sie znajduja, lecz jest problem z miejscem na bagaze. To jednak tylko pozory. Chinczycy do perfekcji opanowali sztuke upychania bagazy nogami. W ten wlasnie sposob zostal zniszczony pokrowiec od spiworu. Po co odpinac jesli mozna oderwac! Wewnatrz okazuje sie ze nie jestesmy jedynymi polakami. W ten oto sposob poznajemy dwojke kolejnych Polakow, ktorzy rowniez zmierzaja do Hong Kongu. Marek |
12.09.07 (sroda) Dzis wybralismy sie na rowerowa wycieczke po okolicznych wioskach zdjecie 1 / zdjecie 2 / zdjecie 3 / zdjecie 4 Okoliczne wioski wygladaja niczym z filmow. Sa cudowne. Poslugujac sie jedynie mapka zawarta na odwrocie ulotki biura turystycznego zboczylismy ze szlaku, ktory wczesniej obralismy. 30 minut przed terminem zwrotu rowerow do wypozyczalni udalo nam sie ustalic z pomoca napotkanej osoby nasze polozenie. Okazalo sie ze jestesmy 16 km od wypozyczalni. Prostym rachunkiem obliczylismy ze musimy jechac ok. 30km/h zeby zdazyc. Zakasalismy rekawy i ruszylismy poprzez wiejskie drogi w strone domu. To 5 minutach Marzena oznajmila ze zlapala gume. Jako ze szybko zachodzi tam slonce, juz po chwili w calkowitych ciemnosciach wracalismy prowadzac nasze rowery. Co jakis czas, pytalismy mijanych tamtejszych mieszkancow o droge. I tak, czas z 30 minut wydluzyl sie do 2,5 h. Padnieci dotarlismy do wypozyczalni. Gdy pokazalismy pani, od ktorej wynajelismy rowery, gdzie zlapalismy gume, zaczela sie smiac i bez kary za spoznienie poscila nas wolno. Marek |
11.09.07 (wtorek) Dzis nastepuje kolejny rozlam naszej grupy. Ania z Dorota ruszaja w strone Pekinu, skad roznymi srodkami transportu zmierzac beda w strone ojczyzny. Natomiast Marzena i ja mamy lot z Hong Kongu, wiec jeszcze sporo atrakcji nas czeka. Dzisiejszego dnia ruszamy na slynne tarasy ryzowe nasze zdjecie Droga jest dluga i meczaca. Po ponad 3h jazdy autobusem docieramy do wioski dlugowlosych kobiet nasze zdjecie ktorych status w wiosce mozna poznac po dlugosci wlosow oraz sposobie uczesania. Nastepnie ruszylismy juz do wlasciwego celu. Po kolejnej jezdzie autobusem, busem, a pozniej meczacej wspinaczce ukazal nam sie taki oto widok nasze zdjecie piekne tarasy ryzowe. Warto bylo je zobaczyc. No i znow nas czekala ta sama droga spowrotem do hotelu. Wieczor jak zwykle spedzilismy na miescie. Marek |
10.09.07 (poniedzialek) Po wieczornych ustaleniach, ruszamy dziesiatka rodakow na poszukiwanie tego oto widoku zdjecie W naszym hotelu pracuje "kobieta orkiestra", ktora jest w stanie zalatwic wszystko. Tak wiec, dzieki niej, pierszy etap pokonujemy autobusem. Oczywiscie zaplacilismy za to 8 juanow, a chinczycy 2 juany! Nawet kierowcy autobusow sami ustalaja wysokosc oplat. Gdy docieramy na miejsce momentalnie zostajemy osaczeni przez babcie sprzedajace niedojrzale orzeszki ziemne nasze zdjecie Ciezko bylo sie od nich uwolnic. Udaje nam sie w koncu przeprawic loska na druga strone rzeki. Teraz czeka nas kilkugodzinna piesza wyprawa. Okolice sa sliczne nasze zdjecie Docieramy do rozwidlenia drog i tu postanawiamy sie rozdzielic. Ocziwiscie zamierzamy sie spotkac przy rzece. Na ustaleniach jednak sie skonczylo. Ja wraz z trojka uczestnikow przekonujemy sie ze droga ktora obralismy nie prowadzi do celu. Po kilku godzinach wedrowki zaczynamy sie martwic nad powrotem. Jednak znajdujemy mala wioske, gdzie po dlugich pertraktacjach, wynajmujemy busa, ktory zawozi nas do autobusu jadacego do Yangshuo. Marek |
09.09.07 (niedziela) Po przegranej walce z choroba, musze spedzic dzien w "lozku". Dziewczyny natomiast ruszaja na kolejne podboje okolic z wczesniej poznanymi polakami. Dzisiejszego dnia w hotelowej recepcji poznajemy kolejna czworke polakow, tak wiec jest nasz juz dziesiatka. Wieczorem wybieramy sie wszyscy na miasto w celu integracji. Marek |
08.09.07 (sobota) Dzisiaj wybieralismy sie na rafting Smocza rzeka nasze zdjecia Splyw trwal ok. 1,5 h i bylo to super przezycie. Cala droge odbijalismy sie od skal, niczym bile w automatach, by za chwile spasc z wodospadu. W autobusie, ktorym wracalismy z z raftingu poznalismy dwojke polakow, z ktorymi umowilismy sie na wieczor. Po powrocie poczulem sie zle i reszte dnia, z wysoka goraczka, spedzilem w lozku. Na spotkanie z poznanymi polakami wybraly sie jedynie dziewczyny. Marek |
07.09.07 (piatek) Dorota z Ania wybieraja sie na wycieczke po okolicy, a my tj. Marzena, ja, Blazej (nauczyciel angielskiego), oraz amerykanin i dwojka chinczykow, wybieramy sie rowerami na sekretna plaze nasze zdjecie Droga prowadzi poprzez sady pelne nieznanych nam owocow oraz las bambusowy. Plaza okazuje sie bardzo uroczym miejscem, polozona jest przy rzece Li, wzdluz ktorej wyrastaja gesto porosniete zielenia wzgorza. Zazywamy tam dlugo wyczekiwanej kapieli. Nastepnym punktem dzisiejszego dnia jest polow z kormoranami zdjecie , na ktory wybieramy sie z Marzena. Okazuje sie on niestety zwyklym sposobem na zarobienie pieniedzy. Zniesmaczeni przygladamy sie, plynac z 30 innych "bialych", jak obok naszej lodki plynie mezczyzna na bambusowej kladce z kormoranami, ktore lowia dla niego ryby. Po tak nieciekawej atrakcji, spedzamy reszte wieczoru w pobliskich pubach, w miedzynarodowym skladzie, grajac w bilarda, kosci, wspinajac sie na sciankach ulokowanych wewnatrz lokali. Marek |
06.09.07 (czwartek) Rano zajezdzamy na miejsce. Momentalnie po wyjsciu z dworca zaczepia nas mezczyzna, proponujac nam transport do Yangshuo, pobliskiej miejscowosci zdjecie nastepnie znalezlismy hotel, gdzie placac 5 zl mamy do dyspozycji 2 osobowe pokoje z lazienka, tv, klimatyzacja. Miasteczko urzeka nas swoim urokiem. Spotykamy sie z rodakiem, ktory uczy tu angielskiego. Oprowadza nas po okolicy, nastepnie zaprasza nas na wyklad poswiecony Polsce, ktory prowadzi u siebie w szkole. Na koniec pokazuje nam nocne zycie w Yangshuo. Probujemy roznych przysmakow lokalnej kuchni. Marek |
05.09.07 (sroda) Dzis nastepuje czesciowe rozbicie naszej grupy. Kasia z Karolem zostaja w Szanghaju, gdyz musza wczesniej byc w kraju. My natomiast wsiadamy w pociag i dobe, w klasie hard seat (twarde siedzenia) jedziemy do Guilin (teoretycznie najpiekniejszego miejsca na swiecie). Marek |
01.09.07 (sobota) Chcialbym zaznaczyc ze uruchomilismy na naszej stronie ksiege gosci, na stronie startowej, do ktorej jesli macie ochote mozecie sie wpisac, bedzie nam bardzo milo :) Ponadto chcielibysmy sie pochwalic, nasza strona byla wyswietlana niemalze 4000 razy z kazdego kontynentu na Swiecie!!! Dziekujemy wszystkim Czytelnikom :) Marek |
31.08.07 (piatek) Do miasta drapaczy chmur dotarlismy z opoznieniem 15 sekundowym :) Na stacji czekal juz na nas tata Kasi, ktory zabral nas do swojego apartametu, ulokowanego w jednej z najbogatszych dzielnic. Po drodze, dostrzegalismy jedynie szyldy projektantow mody i sklepy z diamentami. Byl to dla nas wielki skok po Pekinie. Mieszkanie okazuje sie przerastac nasze najsmielsze oczekiwania. Mieszkamy w luksusie. Praktycznie caly dzien poswiecamy na regeneracje sil. Marek |
30.08.07 (czwartek) Dzis bardzo ciekawy etap naszej wyprawy. Mianowicie, ruszamy na Wielki Mur Chinski, gdzie zaplanowalismy nocleg. Wybralismy malo uczeszczany odcinek, podroz bylo dosc dluga, ale wieczorem dotarlismy na miejsce. Podczas wspinaczki, naskoczylo na nas 2 chinczykow, nakazujac nam zaplacic po 2 juany za wejscie, pomyslelismy ze 80 gr to niewygurowana cena :P i zaplacilismy. Momentami nachylenie muru mialo ponad 60 stopni, wiec wspinaczka z plecakami byla dosc wyczerpujaca. Po przejsciu okolo 2 km, caly czas pod gore, znalezlismy sie na najwyzej polozonym odcinku muru, skad widok byl powalajacy. Siedzac tak po ciemku na muru dostalem smsa z informacja, ze zostalem przyjety na psychologie!!! :D Idealne miejsce na tak radosna nowine. Postanowilem ze musze zobaczyc wschod slonca, wiec cala noc praktycznie czuwalem. Niestety nie udalo sie, wschod przeslonilo wyzej polozone pasmo gor, ale widok i tak byl piekny. Widok niczym krajobrazy z Peru, jedyna roznica sa kilometry wkomponowanego w niego muru, wijacego sie po wiezcholkach gor, niczym waz. Spedzilismy kilka godzin na leniuchowaniu, smazac sie niczym skwarki, na rozpalonych do czerwonosci kanieniach muru. Powrot do Pekinu i kolejny pociag, tym razem do Szanghaju, gdzie bedziemy nad ranem. Marek |
30.08.07 (czwartek) Wschod slonca na ceglanej drodze i jej krety, niekaczacy sie obraz wraz ze stromoscia i duza glosnoscia dyszenia juz po dwukilometrowej promenadzie, monumentalnosc i niewzruszonosc budowli ukazuje calkowicie. Potega... Karol |
29/30.08.07 (sroda/czwartek) Nocne wejscie na MUR z piesniami cykad w zaroslach i zielonymi lotnymi niczym diody swietlikami. "Sprawdzenie" wiez i bloga noc na MURZE. Karol |
29.08.07 (sroda) Nasz pobyt w Pekinie dobiega konca. W tym czasie udalo nam sie zwiedzic Zakazane miasto,Swiatynie Nieba oraz Palac Letni, jak i kilka pomniejszych atrakcji. Pierwsza z wynienionych rzeczy, na ktora trzeba przeznaczyc spore pieniadze na wstep, jak i kilka, badz kilkanascie godzin, nie urzeka niczym specjalnym. Za to druga znich zachwyca. Widok setek starszych osob uprawiajacych wszelkie formy rekreacji, poczawszy od gry w Zoske!!!, a skonczywszy na sztukach walki z mieczami. Cos niesamowitego. Przydalaby sie tego forma rekreacji w kazdym kraju. Natomiast Palac Letni, jest ooolbrzymim kompleksem tradycyjnej zabudowy polozonej dookola jeziora. Wszystko to skapane jest w otaczajacej zewszad zieleni. Marek |
29.08.07 (sroda) Bei Jing urzeka odmiennoscia stereotypowa. Miasto uporzadkowane, ale rownie liberalne. Zatloczone, ale dostatecznie czyste. Ekonomicznie i estetycznie Jangshan Park i Palac Letni radosc dla oczu i duszy zaoferowac moze. Wszelka wymiana towarowana linii Chinczycy-Europejczycyz uzyciem magicznego "helol" z jednej strony, a kalkulatorem z drugiej , sie odbywa. Najbardziej jednak antagonistycznie pozytywny obraz kultury codziennej, przede wszystkim przez sedziwych wiekiem Chinczykow prezentowany.Cwiczenia gimnastyczne, zabawa paleczkami, gra w zoske, rakietkami czy na instrumentach, az po taniec towarzyski, przez caly ogrom ludzi prezentowany, zdumiewa. Przez duze Z. Karol |
28.08.07 (wtorek) Nie prawda jest, ze w Pekinie nigdy nie widac slonca. Nie prawda, ze Chinczycy pluja na kobiety. Nie prawda, ze jak donosi przewodnik Pascala, na "Zakazane miasto trzeba przeznaczyc 3 dni. "Zakazane miasto" (zaginiony swiat, zagubiona autostrada, zaczarowana dorozka...) to kompleks palacowy w ktorym uslugiwalo jasnie panujacym tysiace wykastrowanych eunuchow. Po kilku godzinach zwiedzania czuje sie jak jeden z nich. Prawda jest, ze zbudowano na jego terenie arcydzielo akustyczne- okragle, zwienczone dziurawa kopulka z dostepem przez waski korytarz. Moj wlasny glos, watly i niebaczny rozrasta sie tam w operowe monstrum. Prawda, ze Chinczycy harcza z ogromna werwa i wypluwaja wydzieliny tuz kolo mnie. Prawda, ze twarz Mao zdobi plac w Pekinie i w setkach egzemplarzy rozpowszechniana jest przez ulicznych handlarzy. Prawda, ze Olimpiada 2008 odbedzie sie w Pekinie i Chinczycy wybieraja paleczkami pety z trawnikow, lapia muchy do sloikow i propaguja smietniki (co i nam Polakam polecam przed 2012). Pradwa, ze chca sobie robic z nami zdjecia, sprzedawac nam po pieciokrotnej cenie, aby w akcie desperacji szesciokrotnie ja obnizyc i opanowali do perfekcji slowo "hello" (na ktorym konczy sie i zaczyna ich znajomosc angielskiego). I prawda wreszcie to, ze wieczorami gdy robi sie ciemno, Chinczycy na waskich uliczkach rozkladaja swoj kulinarny warsztat i daja popis finezji i kunsztu, nabijajac na patyczki najrozmaitsze frykasy, smazac piekac zawijajac, necac piekna wonia wrazliwe nozdrza bialych ludzi, gotowych jesc im z reki. ale czy jest tutaj 9 milionow rowerow? Ania |
26.08.07 (niedziela) Docieramy do Pekinu. Caly czas pada. Nasza znajomosc jezyka okazuje sie niewystarczajca i mija kilka godzin zanim znajdujemy nasz hostel. Okazuje sie on pieknym, zabytkowym, chinska budowla. Jest cudowny. Zaczynamy powoli sie wdrazac w klimat ponujacy w Pekinie. Na ulicy. gdzie znajduje sie nasz hostel, okazuje sie dzielnica drobnych handlarzy, ktorych znajomosc angielskiego ogranicza sie do slow "Hello" oraz "Cip Cip" (w wolnym tlumaczeniu - tanio tanio) :) Dziwnie sie z tym czujemy. Po zaklimatyzowaniu sie ruszamy na podboj straganow, ceny sa smiesznie niskie. Bez umiejetnosci targowania, zginiesz. Produkty kupuje sie po 20% ich wartosci wyjsciowej! Marek |
25.08.07 (sobota) Po mongolskiej jakflakizolejem wlekacej sie kolei, gdzie pasazerow 3 a lozka dwa, przemytnicze niemal na UAZ-ach granicy przekraczanie. Walka o kady niemal centymetr, metal zderzaka jednego od drugiego doslownie nieodstepuje, niczym przeciwniebiegunowo namagnesowane by byly. Trzy punkty kontrolne, wsiadek i wysiadek 6 , ale po wjechaniu do Earlianu jednak jest co jesc. Osobiscie piersieniowo skrojone "zloto Ameryki" z miesem i warzywami. Brzmi p[ospolicie, ale ile kunsztu, orgia smakow i aromatow konca nie majaca. Karol |
25.08.07 (sobota) Z samego rana przystepujemy do pokonania meksykanskiej granicy z Chinami. Znajdujemy kierowce, targujemy z nim cene, podpisujemy "umowe" na kartce w notesie i wsiadamy w siodemke do osobowego samochodu a potem przesiadamy sie do dwoch Uazow, ktore juz czekaja w kolejce do granicy. Dookola pustynia, ciagna sie dwa, dlugie sznury aut, kilka samochodow ustawia sie z boku, zeby nabrac rozpedu i staranowac kolejke. Mlodzi celnicy przechadzaja sie leniwie w sloncu. Wypelniamy mnostwo deklaracji, formularzy, wysiadamy, potem wsiadamy, kontrola za kontrola, pytania o kontakty z ptakami, zwierzetami, z ich krwia, o przebyte infekcje, stan zdrowia... lacznie z temperatura ciala, ktorej na szczescie nikt nam nie mierzy. Po wyjsciu z ostatniej odprawy, juz po stronie chinskiej, wita nas i rekompensuje tryumfalnie- wielka tecza-znak, ze przeszlismy do nowego, lepszego swiata Chinskiej Republiki Ludowej. Ania |
24.08.07 (piatek) Przed wejsciem do pociagu, bilety sprawdzaja nam stewardessy w bialych, koronkowych rekawiczkach i granatowych mundurkach. W srodku wagon ten sam co w kolei transsyberyjskiej, z ta roznica, ze tutaj na miejsce lezace przypadaja trzy siedzace. I w przeciwienstwie do rosyjskiego pociagu, w tym panuje ciagly gwar i ruch. Przez cala noc ludzie rozmawiaj ze soba i glosno sie smieja. Lecz posrod dzwiekow, ktore wydaja, nie znajduje zadnych, ktore wskazywalyby na podobienstwo z jakakolwie znana mi ludzka mowa. Slowa przez nich wypowiadane sa dla mnie szyfrem nie do zlamania. A zwartowybuchowe i gleboko tylne gloski wydaja sie nie mozliwe do artykulacji przez moj wyregulowany na srodkowoeuropejskie warunki aparat. W srodku nocy pociag trafia w burze piaskowa. Pustynia wdziera sie do wagonow, unosi gesto w powietrzu tak, ze ludzie zakladaja na twarze maski. Rano zcieram z twarzy jej resztki. I to niestety nasz jedyny kontakt. Nie starcza nam czasu zeby zatrzymac sie na Gobi. Ania |
24.08.07 (piatek) Dzien zaczal sie nadwyraz ciekawie, choc wtedy tak nie myslelismy. Mianowicie, znow musielisy przeprawic sie przez napomknieta rzeke. Postanowilismy dac jeszcze jedna szanse mieszkancom i skorzystralismy z tego samego transportu. Niestety, przez ulewe ktora nam towarzyszyla jej poziom nieznacznie sie podniosl. Przeprawialismy sie trojkami :) Mniej wiecej na jej srodku, woz byl zanurzony okolo 10 cm, tak wiec plecaki, jak i my bylismy mokrzy. Pozniej spedzilismy (jak zwykle) kilka godzin na dworcu, gdzie bylismy glowna atrakcja. Kazdy chcial zobaczyc "bialego" czlowieka. Podroz niestety nie byla tak komfortowa jak koleja transsyberyjska. Naprzeciw nas siedziala rodzinka mongolska. Najstarsza z nich byla piekna kobieta, o urodzie typowej chinki, wprost z filmu. Chinczycy bardzo ladnie sie starzeja. Przeprawa pociagiem przez burze piaskowa, byla rowniez ciekawym doswiadczeniem. Z poczatku nie wiedzialem co sie dzieje, a reszta naszej grupy juz spala. Rozejrzawszy sie po wagonie, dostrzeglem ze wszyscy, bez wyjatku siedza w maskach na twarzy. Ciekawy widok. W nocy zaczepia mnie mongolski nastolatek. Nie moge napisac ze nawiazujemy rozwowe, gdyz okazuje sie gluchoniemym celnikiem :) porozumiewamy sie za pomoca notesu i dlugopisu. Na koniec deklaruje sie pomoc nam w przebyciu granicy (na granicy go nie spotkalismy). Marek |
22-23.08.07 (sroda-czwartek) Hm moze lekko uzupelnie relacje Ani. Szokiem byla dla nas przeprawa przez rzeke...gdy zapakowalismy sie wszyscy wraz z bagazami na "kladke" podczepiona do krowy i wkroczylismy w jej nurt. Najpierw krowa sie przewraca i woz zaczyna przechylac sie do wody. Spogladajac na Karola widze przerazenie na jego twarzy, jestem przekonany ze i na mojej to widac. Karol kurczliwie trzyma sie wozu, ja natomiast zeskakuje w ubraniu do wody w celu lapania bagazy. Jedynie Ani i Karolowi udalo sie do konca przejechac na magicznym powozie. Jeszcze podczas przeprawy do wody wpada nasz woznica oraz na srodku krowa poczula potrzebe zaspokojenia swoich potrzeb fizjologicznych (oczywiscie cierpliwie wyczekalismy do konca). Podszkolilismy nasz jezyk ciala, mongolowie zyjacy na stepie poza swoim ojczystym jezykiem nie posluguja sie zadnym innym, my natomiast nie znamy mongolskiego. Z poczatku bylo ciezko. Rozbilismy nasze palatki nieopodal gospodarstwa i ruszylismy na podboj okolicznych wzniesien Podczas wieczornego ogniska zaczal padac deszcz, ktory towarzyszyl nas przez kolejny dzien, ale o jego przebiegu napomknela juz Ania. Aha...nadmienic chcialbym ze z przyjemnosci jazdy na wielbladach skorzystalem wraz z Dorota, ciekawe doswiadczenie, choc zal nam ich bylo. Pozniej, niczym sam Coelho na okladce jednej z jego ksiazek, trzymalem na reku sokola. Marek |
22-23.08.07 (sroda-czwartek) Na step jedziemy wynajetym busem. Kierowca zostawia nas przy rzece. Mozemy ja pokonac na pieszo (z bagazem na plecach) albo skorzystac z uprzejmosci mongolskich wiesniakow i pozwolic sie podwiezc. Wybieramy drugie rozwiazanie i pakujemy sie na drewniany woz ciagniety przez krowe. Nurt jest dosc wartki a miejsca na wozie niewiele, przez co wiekszosc z nas, juz po chwili jazdy rezygnuje i schodzi do wody. Ja i Karol zostajemy do konca, lezac na plecakach, trzymajac sie kurczowo czego popadnie. Woda plynie, krowa sobie nie radzi, mongolski kowboj bije ja i pohukuje, krowa sie przewraca, ludzie z brzegu wchodza do wody i zaczynaja nas pchac, ludzie na brzegu krzycz i sie smieja. Na koncu krowa zwycieza, a my, calkiem niemokrzy, jestesmy na drugim brzegu. Jest zielono i pieknie. Szukamy bobaka (gryzonn wystepujacy na mongolskim stepie) lecz napotykamy jedynie na owce, jaki, krowy i konie. Wieczorem rozpalamy ogien. Przerywa nam deszcz, ktory nie przestanie padac przez kolejna dobe. Deszcz ten pozbawia nas mozliwosci jazdy na koniach ale sklania nas do wynajecia jurty. Spedzamy wiec uroczy, mokry dzien, palac drewno w jurcie i uczac sie w polmroku, jezyka mongolskiego od malych mongolskich dzieci. Dajemy im slodycze, kredki, olowek i plasteline (w nadziei, zew wykorzystaja ja zgodnie z przeznaczeniem). A one ze zdumieniem przygladaja sie nam i sluchaja naszej polskiej mowy. Na zewnatrz, Mongolowie ze swada Johnego Wayne'a galopuja przez step w tradycyjnych, ludowych strojach, pod ktorymi skrywaja amerykanskie jeansy i papierosy. Ania |
21.08.07 (wtorek) A wiec jestesmy w Ulan Bator, miasto ciekawe. W slepach polskie produkty, a na kazdym kroku slychac ojczysty jezyk. Ledwo wysiedlismy z pociagu, a juz jak stado szerszeni(czy to nie bez sensu okreslenie?) otoczyli nas hostelowi mongolowie, przechwalajac swoje kwatery. Nawet gdy podjelismy decyzje, w drodze do hostelu taksowkarz staral sie nas przekonac ze zle wybralismy i zebysmy pojechali do niego. Bylismy twardzi i pozostalismy przy naszej pierwotnej decyzji. Okazalo sie ze wraz z nami mieszka 4 innych polakow. Jutro z samego rana, nie wiem juz jakiej strefy czasowej, gubie sie, wyruszamy w glab Mongolii. Planujemy tam spedzic kilka dni, a nastepnie ruszamy juz do Chin. Mysle ze kolejna porcja wiesci bedzie juz wlasnie z tego zakatka swiata. Marek |
21.08.07 (wtorek) "Halo, halo tu Ulan Bator!" Po niezwykle mozolnie lokomotywa ruszanym kursie do stolicy Mongolii dotarlismy. Tu zaskoczenie mile szalenie. Darmowe do hostelu odstawienie i rownie bezplatne sniadaniem nakarmienie. Mimo, ze ow jezyka juz za Chiny Demokratyczne nie pojmuje, to cena czterech $ mnie satysfakcjonuje. Karol |
19.08.07 (niedziela) Odjezdzamy pociagiem z Irkucka o 2045 czasu irkuckiego (15:45 moskiewskiego). Ale na zegarku Marka funkcjonuje czas warszawski. Czasem trudno nam sie polapac. W pociagu jest calkiem czysto i przyjaznie. W Ulan Bator mamy byc za 13 godzin lecz po wnikliwszej analizie biletu dochodzimy do wniosku, ze dopiero za 2 dni. Jdziemy bardzo powoli, czesto w chodzimy w zakrety, podczas ktorych wagon zlowrogo skrzypi i warczy. Zatrzymujemy sie na kazdej najdrobniejszej stacji. za oknem pustka. Czasem tylko, male drewniane domki z niebieskimi okiennicami lub atomowy pejzaz starych, radzieckich fabryk niewiadomo czego. Czujemy sie slabo. Mam dreszcze i boli mnie zoladek. Prawdopodobnie adaptujemy sie do nowej flory bakteryjnej (jak to trafnie ujal Marek). Budze sie o 4 rano i wyrzucam z siebie wszystko. Jest mi troche lepiej. Rano mamy dziwne nastroje. Czujemy sie fizycznie lepiej ale ponury krajobraz za oknem, monotonny, powolny rytm jazdy, wprawiaja nas w melancholje. W uszach dzwieczy przerazajaca, tubalna muzyka wygrywana przez pociag widmo, duza mongolska, opiekunka wagonu od wczoraj spi w swoim przedziale. na korytarzu pusto, za oknem nic, czekamy na przejaw zycia. Ania |
18.08.07 (sobota) Ostatni wieczor nad Bajkalem spedzamy znowu w towarzystwie Rosjan (elita intelektualna Moskwy- dziennikarze, specjalisci PR-u itp.) Nie moga sie nadziwic, ze na 6 osob mamy tylko 3 kubki i 5 lyzek. Ofiarowuja nam wiec dodatkowy kubek i sztucce. Bardzo mnie cieszy ten podarunek. Jemy kasze z miesem i slynna, wedzona omule. Rosjanie wypytuja nas o Kaczynskiego i tarcze antyrakietowa. Dziwia sie, ze nie podpisujemy listow protestacyjnych przeciwko polityce naszego prezydenta. Dziwia sie tez po co jedziemy do Mongolii. Oni nie maja potrzeby wyjezdzac z Rosji. W ich kraju jest wszystko. Sa dumni ze swojej ojczyzny. Usmiecham sie do nich bo troche ich podziwiam a troche im wspolczuje. Pytam czy czytaja polska literature. Mowia, ze nie ale potem okazuje sie, ze znaja Lema, Gombrowicza, ogladali Wajde, Kieslowskiego... To mile. Ania |
18.08.07 (sobota) Podsumuje krotko nasz wypoczynek na wyspie Olchon. CUDOWNIE! :) Rosja bardzo przypadla mi do gustu, rosjanie sa przemili, goscinni, czasami ma sie wrazenie ze to z nimi mamy blizsze relacje niz z rodakami. Polecam kazdemu ten dziewiczy zakatek. W drodze powrotnej trafil nam sie jeszcze lepszy kierowca. Dla niego nie istnieja przepisy. Wyprzedzal poboczem na trzeciego, wpychal sie innym kierowcom (tak mnie zastanawia jak sie wyprzedza autem z kierownica po drugiej stronie przy ruchu prawostronnym, grrrr) Na szczesce dojechalismy calo i po kilku godzinach oczekiwania na pociag, wsiedlismy do pociagu widmo (masakra), lecz o jego cechach szczegolnych napisala Ania. Marek |
18.08.07 (sobota) Zatrzymani czasowo na Olhonie do niedzieli rana, gdyz wczesniejsza podroz do granicy z racjipauzy odswietnej sensu nie posiadalo. Olhon niczym z "Niebianskiej plazy" z DiCaprio sie jawi, szczesliwie brak azjatyckich handlarzy z karabinami. Choc mieszanka rasowa coraz gesciej zauwazalna. Strefa tajgi, sawanny, pustyn, wybrzez lazurowopistacjowych i zaczatkow fiordowych. A wszystko dziewicze i prymitywne ekonomicznie +plusss. Idealna dstynacja na calkowite od swiata sie odseparowanie i w tanich warunkach bytu wodzenie(na tutejszych swietych krowach)... Karol |
16.08.07 (czwartek) Kapiel poranna w Bajkale a potm wspinaczka na Skale Szamana (Dorota, Marek, Ja). Wspinamy sie boso i troche niepewnie. Jest stromo, na dole lazurowa woda. Przytulamy sie do cieplej skaly. Wdrapujemy sie na sama gore. jest niebiansko. Schodzenie okazuje sie jak zawsze trudniejsze niz wejscie. Latwo sie zeslizgnac i zejsc szybciej niz mamy to w planach. Na szczescie udaje nam sie znalezc bezpiecznie na dole. Ania |
15.08.07 (sroda) W Irkucku wynajmujemy busa i opuszczamy dziwaczne, nieprzychylne miasto. Jedziemy przez pustkowia,swieci slonce, kierowca rozwija zawrotne predkosci na wyboistej, zapiaszczonej drodze. Krajobraz za oknem z kazdym kilometrem coraz bardziej zaskakuje. Swojskie, brzozowe lasy ustepuja powoli miejsca bezkresnym, zielonym polanom i samotnie rosnacym modrzewiom. Potem zielen znika, zamienia sie w rdze i zloto suchej ziemi. Piasek mieni sie w sloncu i w zetknieciu z doskonale czystym niebem, doprowadza nas do euforii. Jestesmy w samym sercu syberyjskiej tundry. Mijamy przydrozne totemy- drewniane pale owiniete kolorowymi chustami. A w naszym busie, stary mezczyzna wklada na szyje korale intonacyjne i w odpowiedniej chwili wyrzuca na jezdnie garsc ziarenek. Probujemy ustalic z jaka czestotliwoscia to robi lecz nie udaje nam sie odnalezc zadnej zasady. Nagle wyrastaja przed nami ogromne skaly, otoczone rzekami i malymi jeziorami z przejrzysta, turkusowa woda. Wzdychamy i pojekujemy deklarujac, ze nic piekniejszego nigdy i, ze tu wlasnie... umrzec... urodzic...itp. Od wielu kilometrow nie mija nas zadne auto. Spotykamy natomiast cale stada krow pijacych wode prosto z rzeki. Droga staje sie kreta i stroma. Kierowca nie zwalnia. Jedziemy w chmorze kurzu i piachu. Jestesmy coraz blizej. Piejemy z zachwytu zaskoczeni pieknem, ktore pietrzy sie wokol nas bezlitosnie aby nareszcie, zza kolejnej skaly, wylonic mogl sie On! Najpierw niesmialo, jedynie czesciowo, mruga do nas blekitnie a potem w calej okazalosci- blyszczy na potege, swieci i paralizuje- BAJKAL! Wstrzymujemy oddech, przestajemy sie odzywac, chloniemy wszystkie odcienie blekitu, jakie tylko Pan Bog mogl stworzyc. Niebo zanurzone w wodzie, woda zawieszona w niebie. Jestesmy w srodku 3-wymiarowej pocztowki posypanej brokatem. Stoimy w kolejce na prom, zeby poplynac na wyspe Olchon. Pomiedzy samochodami spaceruja krowy, niektore wyjadaja resztki ze smietnika. Wysiadamy z busa, przejmuje nas chinczyk- kierowca. Rozdzielamy sie na 2 grupy i jedziemy gdziekolwiek. A wszedzie jest cudownie. Rozbijamy namioty nieopodal plazy. Pierwszy wieczor spedzamy z Rosjanami przy ognisku. Pytaja, czy jestesmy Mormonami, bo jesli nie, to dobrze. Kiedy zapada zupelny zmrok, patrzymy w niebo i miekna nam kolana. Z zadarta glowa i otwartymi ustami, nie mozemy sie nadziwic, ze jest na swiecie tyle gwiazd. Niebo wyglada jak gleboka, ciemna studnia do ktorej mozna wskoczyc. Przy ognisku swietujemy 22-gie urodziny Siergieja. Pijemy wodke, zagryzajac kasza (z jednej miski). Spiewamy polskie i rosyjskie piesni. Na przemian- raz my, raz oni. Pytamy o Putina- wszyscy zgodnie odpowiadaja, ze jest swietnym prezydentem. Jest milo i kulturalnie. Umowiamy sie na 9 rano na czaj. Strona rosyjska nie wywiazuje sie z obietnicy. Ania |
15.08.07 (sroda) A wiec tak, aby nie dublowac innych uczestnikow, dodam tylko kilka moich spostrzezen. Kierowca naszego busa jechal jak szalony (choc chyba kazdy tak tu jezdzi). Nie byly dla niego przeszkoda rozsypane skrzynki najezdni ani krowy urzadzajace sobie postoj na jej srodku. Bez zwalniania kierowca gwaltownym lukiem wpada na szutrowe pobocze (nawet nie zmrugnal okiem, jakby sie do tego urodzil). Zauwazylem ciekawe zjawisko, mianowicie niewykorzystana w Polsce powierzchnie reklamowa, w Rosji graffiti maluje sie na krowach :) Rowniez ciekawie wyglada stado wolno pasacych sie krow, a w tle widac olbrzymi szejker do ich mielenia (zludna swoboda - czyzby krowy tez zyly w Matrixie? ) Bajkal jesli nie jest najpiekniejszym miejscem na Ziemi to napewno zalicza sie do czolowki. Tak powinien wygladac raj :) Ciekawe co bedzie w Chinach? Za dnia powala roznorodnosc krajobrazu, za nami gory, przed nami Bajkal z woda krystalicznie czysta. Widoki wprost z pocztowek. W nocy natomiast piekno tego zakatka swiata nie daje nam odetchnac, na niebie widac miliony gwiazd, nie wspominajac o drodze mlecznej, o ktorej uczylem se tylko z ksiazek. Co chwila obserwujemy spadajace gwiazdy, nie nadazalismy z wypowiadaniem zyczen :) Moze jakies sie spelni. Musze pamietac, aby po powrocie napisac aneks do mojej pracy dyplomowej o bazie noclegowej na szlaku transsyberyjskim. Oni poprostu nie maja pojecia co to uslugi hotelarskie hehe Marek |
15.08.07 (sroda) Noc szczesliwie pozwolila sie obudzic, mimo wstrzasow ciaglych w budynku hostelowym. Szalonym automobilem nad Bajkal przemierzajac niczym z prerii amerykanskiej czy tez Nepalu drogi, ktore drzew obecnosc tylko o rosyjskiej naturze swiadczy. Karol |
14.08.07 (wtorek) Do Irkucka dojechalismy o godzinie 3 w nocy, tj. 20 czasu polskiego. Reszte nocy spedzilismy w poczekalni z ciekawymi osobistosciami, ciekawe zjawisko dla socjologa :) Tygiel narodow. Nastepnie ponad 5 h poszukiwan noclegu, w tym bardzo ciekawa wycieczka dookola Irkucka tramwajem nr 1. Okazalo sie ze byla to nasza jedyna szansa na zwiedzenie miasta. Jak do tej pory, Irkuck jest dla mnie najwiekszym rozczarowaniem, dla przypomnienia, zaznacze ze przejachalismy juz ok. 6500 km. Jutro wybieramy sie nad Bajkal na kilka dni, wiec nastapi kolejna przerwa w dostawie swiezych relacji :) Tak wiec cierpliwosci! Marek |
14.08.07 (wtorek) Szalone miasto, pachnie juz Azja w Irkucku, wiecej nawet rzeklbym ras mieszanka wraz z dwubiegunowym zorientowaniem kierownic w samochodach od europejskich standardow mocno odtraca. Infrastruktura miejska, mimo bogatosci bagatych obywateli w nabogate wygladajacyh samochodach sie poruszajacych wyglada na zakleta w swoim prymitywie rozwoju, ktory wraz z I. Leninem sie zakonczyl, ktorego to marmurowy pomnik jeden z glownych placow miasta wypelnia. Karol |
10.08.07-14.08.07 (piatek-poniedzialek) Mieszkamy w najubozszej dzielnicy kolei, czyli w wagonie pozbawionym przedzialow. Sa w nim duze okna(przede wszystkim zamkniete), przez ktore przeswieca mnostwo slonca. Jest goraco i duszno. Idac z jedego konca na drugi napotykamy na fale roznych zapachow, w zaleznosci od tego, czyje lozko mijamy.Won starej Mongolki miesza sie z zapachem wedzonej ryby kupionej na stacji, miedzynarodowy aromat chinskiej zupy spleciony z wyziewami parujacych w upale spiacych ludzi. z glosnika plynie muzyka - w zaleznosci od pory dnia - powazne lub bardziej skoczne. Podrozni w kolorowych pidzamach i potomkach, jezeli nie spia, krzataja sie w obie strony po trasie lozko-samowar(znajdujacy sie obok toalety) i z precyzja cyrkowca niosa napelnione po brzegi szklanki z czajem. Sa to glownie kobiety w roznym wieku, troche dzieci i niewielu mezczyzn. Wszyscy sprawiaja wrazenie bardzo zrownowazonych i cierpliwych. Niektorzy wcale nie wstaja z lozka. Ludzie prawie ze soba nie rozmawiaja. Poza nami nikt sie nie smieje. Wielka Mongolka o wygladzie starej Indianki, ubrana w hawajska sukienke, rozpoczyna dien od szklanki czaju i porcki krzyzowek. W poludnie wyjmuje z reklamowki male zawiniatka w ktorych, przetrzymuje porcje jedzenia, kroi ogorki, sieka koper, obiera jajko, wklada do garnuszka, zjada, potem szczelnie zawija resztki, chowa do reklamowki i zabiera sie za krzyzowki. Nad nia spi mloda Rosjanka. Kolej rozdzielila ja z narzeczonym, ktory nocuje kilka wagonow dalej. Odwiedza ja jednak regularnie, zwlaszcza w porze posilkow. W bezposrednim sasiedztwie Kasi i karola spi mama z synkeim. Chlopak w nocy po ciemku konstruuje bombe, przy pomocy srubokretu i rozkreconej lokomotywki. Gotowe elementy chowa w czerwonym plecaku i kladzie sie spac. Zycie w kolei transsyerysjkie przypomina szpital lub senatorium na szynach. Kuracjusze spedzaja cale dnie w pidzamach, czas uplywa im na rozwiazywaniu krzyzowek, grze w szachy, czytaniu romansow i czasopism. A wszystkie te czynnosci zatopione w absolutnym spokoju, ktorego nam czasem brakuje. Zwlaszcza wieczorami. Wpadamy wtedy w szczegolnei zartobliwy nastroj - kazdy drobiazg doprowadza nas do epidemii smiechu. Probujemy spiewac, ale kiedy wreszczei uzgadniamy repertuar, prowadnica gasi swiatlo w calym wagonie na znak protestu. juz od samego poczatku nie wzbudzamy sympatii wsrod personelu kolei, moze tylko poza stewardem Dymitrem - poczciwym i mlodym, odpowiedzialnym za zmywanie podlog i toalet. Staje sie naszym pozytywnym bohaterem do tego stopnia, ze piszemy o nim piosenke. Trzeciego dnia w Nowosybirsku wysiadaja moje i Doroty najblizsze sasiadki z naprzeciwka, z ktorych jedna(odziwo!) zna angielski. Jest to przykre doswiadczenie zwlaszcza dla Marka, ktory zdaza zwiazac sie emocjonalnie z jedna z nich. Nam tez nie jest wesolo, bo na ich miejsce wsiada mama z corka i od razu robi sie raban, ze zajelysmy ich miesjca. WOlaja prowadnice i strzelaja focha. Na moja dleikatna sugestie co do zamiany jeddnego z miejsc odpowiadaja wrogo i zdecydowanie - "Nie chcemy!" W konfrontacji z malomownoscia i ponurym stylem bycia Rosjan, czujemy sie jak kuglarze i cyrkowcy. Nikt nie dolacza sie do nas, kiedy przeprowadzamy rozgrzewke na peronie. Nikt nie podwiesza sie na drazkach przy gornych lozkach. Nikt nie spiewa. Moze to kwestia przypadku, ze trafilismy na nieodpowiednia grupe wiekowa, a moze ich ulanska fantazja wlacza sie dopiero po alkoholu. A moze o ich prawdziwej naturze przyjdzie nam sie jeszcze przekonac... Ania |
13.08.07 (poniedzialek) Szrrr...Mrozny przedranek pod Krasnojarskiem tak Tolkienowsko brzmiacym. Na tarczy 3:21, a tarcza sloneczna siodma porankowa przypomina. Ah te cial niebieskich trajektoria i obroty... Po poludniuCzerwone i latajace, mlodzienczym, pospolitym schorzeniem obsypane rosle rosyjakie mlodzieniaszki zreszta, w podswiadomosci bedace, do picia piwa z niskiej gestosci polietylenowych butelek picia w towarzystwie swoich woni, bezowocnie naklonic pragneli. Z rosyjskimi kobietami (tymi parzadnymi) kurs karciany gry w Kozyra przed wysiadka przechodze. Karol |
12.08.07 (niedziela) Krople pierwsze w podrozy naszym 222 okna zraszajace, calkowitej stagnacji niestety tylko tymczasowym przerywnikiem bedace W plackartnych wagonach paradoksalnie bezalkoholowa bezperwersyjnie, bezprzemytniczo, rodzinnie ale strylnie Panami snow i pecherzy prowadnicy klucze od toalet dzierzacy i swiatlo dzien wczesniej po konsensusie melodycznym li tylko nam zaraz odcianajacy. Admirowac mozna bogatosc wszystkomajacych telefonow komorkowych i to bez cienia groteski tym razem. Dobrobyt... Karol |
11.08.07 (sobota) Na ponad pieciotysiecznokilometrowej trasie 13-wagonowym pojazdem szynowym Nastacyjne ruchome bazary od metrowych, ceramicznych, wypalanych waz z Ming dynastii oferujace i zyrandole carskie, krysztalowe, blyszczace, dyndajace po pirozki z karcioszkami delikatnie, cieplo pachnace... Karol |
10.08.07 (piatek) Moskwa - liberalne, momentami libertynskie, cihce, czyste miasto cyryliczne. Przepustowy wezel komunikacyjny Moscow Home Hostel z internetem przerywanym i wspolhostelowcami wielonarodowymi. Roznoorientacyjni, paradoksalnie wielojezyczni i geograficznie swiadomi spiewacy z USA na Yale University studiujacy. Szwajcarzy z Mongolii powracajacy i witryne rowniez prowadzacy i Czika z Tokio doktorat w Rosji robiaca, ignorantka historii Polski nie bedaca. Karol |
09.08.07 (czwartek)
Hostelowe sniadanie wzbudzilo nasz szczery usmiech. Nienajedzeni ruszylismy na spotkanie z Towarzyszem Leninem. W mauzoleum nie wolno smiac sie i glosno mowic. Lenin wyglada nieprzekonywujaco. Po poludniu wybralismy sie na stacje metra na obrzeza Moskwy, zeby zmaterializowac nasze biliety do Irkucka, pojawily sie oczywiscue klopoty nie do ominiecia. Pani w kasie miala obiekcje i skierowala nas do administratora dworca Jaroslawskiego. Ostatecznie udalo sie wszystko zalatwic. Dzwiek drukarki z naszymi biletami sprawil, ze odetchnelismy z ulga. Ania |
08.08.07 (sroda)
MOSKOW HOME HOSTEL- najlepiej ukryty przed turystami hostel w Europie. Tutaj spalismy. Noc urozmaicili nam koledzy z USA, z ktorymi dzielilismy niewielki, 8 osobowy pokoj. W lozku na przeciwko spal Kyle - jeden z dwunastu czlonkow meskiego choru studentow z Yale. Chlopcy wykazali sie duza znajomoscia geografii i miloscia do Polski. Czesc z nam do ok. 3 integrowala sie z obywatelami Holoandii i Szwajcarii. Czesc z nas wybrala sen w bezpiecznym towarzystwie czarnoskorego geja tenora (You are so cute!) A co do samej Moskwy. Jest jak ruska babuszka. Jedna w drugiej i sie blyszczy. Rano miasto opanowuja biznesmeni w krawatach, pod wieczor pojawiaja sie najprawdziwsze punki, w tunelach pojawiaja sie koncerty, a w parku pod Kremlem bawi sie nowa alternatywna mlodziez. Bar mleczny w ktorym jedlismy wyprodukowal niezjadliwe (nawet dla mnie) surowko o konsystencji budyniu. Na ulicach mnostwo bezdomnych, zmeczonych psow lub mlodych, zmeczonych, sprzedawanych w kartonach. W rosyjskich kinach film pt."Mongol" Ania |
07.08.07 (wtorek) Z Gdanska w 5-ke, tj. Ania, Dorota, Kasia, Karol i Marek ruszylismy o 5:51 czasu polskiego :) Juz od poczatku, pomimo tego ze mielismy miejscowki pojawil sie problem i zaczela sie batalia o miejsca. Po kilku chwilach wyjasnilismy sytuacje z "piratami kolejowymi" i siedzielismy wygodnie, popijajac domowa herbatke i zagryzajac biszkoptem. Do Wawy dotarlismy punktualnie, tj. o 9:41. Tam tez spotkalismy sie z odtatnim naszym "nabytkiem" - Marzena, ktora juz od 6 rano czekala na nas, gdyz nie miala innego polaczenia z Opola. Nasz "Polonez" zajechal przed czasem i juz z poczatku zdziwilo nas to, ze nikt z obslugi pociagu nie mowil nawet slowem po polsku. Odszukalismy nasze przedzialy i z poczatku uderzyla nas ich ciasnota. Komnaty te maja wymiary okolo 2x1,5 m, gdzie znajduja sie 3 kuszetki, stolik i krzeselko dla gosci! Dziewczyny, bez Kasi, mialy pierwszy przezial, a Kasia Karol i ja mielismy drugi, tuz przy prowadnicach(konduktorkach). W tych klitkach okna sa nieotwiralne, wiec zaczely nam dokuczac dusznosci. Znalezlismy oczywiscie i na to czesciowo rozwiazanie - chlopcy przebrali sie , a w lasciwie rozebrali, pozostajac jedynie w krotkich spodenkach. Kasia przebrala sie rowniez w krotka wersje spodnie, lecz reszta dzeiwczyn zostala twardo w swoich pierwotnych ubraniach. Gdy zaczalem czytac przewodnik po szlaku transsyberysjkim wydawnictwa "Bezdroza", sukcesywnie odkrywalem ukryte zakamarki naszego przedzialu. W pierwszej kolejnosci dostrzeglismy schowana pod stolikiem umywalke, ktora niestety pelnila jedynie funkcje atrapy. Oczywiscie znalezlismy i dla niej zastosowanie. Ochrzcilismy ja naszym smietnikiem gdyz takiego nie posiadalismy. nastepnie odkrylismy schowek pod dolna kuszetka. Po kilku chwilach nasz boks wygladal o niebo lepiej i czulismy sie w nim bardziej komfortowo. Po jakims czasie pani, ktora dobrze sie prowadzi(prowadnica) przyniosla nam do wypelnienia deklaracje, ktora zostala zabrana podczas kontroli paszportowej na granicy z Bialorusia. Oczywiscie w calosci byla ona po rosyjski, tak wiec do boju ruszyl Karol, z ktorego pomoca udalo nam sie przebranac ten etap formalnosci. Wielka Rada!!! Nie ruszajcie na wschod bez znajomosci rosyjakiego Nareszcie zajechalismy do Terespola, gdzie kontrola celna przeprowadzona przez polskie sluzby przebiegla blyskawicznie i po 10 minutach ruszylismy dalej. W tym miejscu musze nadmienic, ze do tej pory towarzyszyl nam zar z nieba, co w polaczeniu z wylaczona klimatyzacja wplywalo znacznie na nasze samopoczucie. Po przekraczeniu granicy momentalnei zerwala sie ulewa. Hehe, co kraj to obyczaj :) Po przejechaniu okolo 15 minut od granicy, pociag nagel zatrzymal sie posrodku pola. Do wagonu wpadlo kilku bialoruskich celnikow, ktorzy byli zmoczeni do suchej nitki. Ich miny nie wrozyly dobrze.Konduktorki zaczely biegac jak opetane, rozdajac do wypelnienia kolejne kartki. Gdy nadeszla kolej na nas, rozkrzyczany celnik zabral nam paszporty i kazal sie pospieszyc przy wypelniania tychze kartek. Po dluzszej chwili niepewnosci, pasporty zostaly nam zwrocone i pociag ruszyl dalej do Brzescia, gdzie miala nastapic zmiana kol, gdyz w krajach bylego Zwiazku Radzieckiego rozstaw osi jest szerszy. Gdy zatrzymalismy sie na stacji, pociag wypelnil sie drobnymi handlarzami oferujacymi szeroki asortyment produktow. Zapomnijcie o kupowaniu np. wody mineralnej. Co chwile proponowano nam natomiast piwo, wodke, papierosy,gazety oraz schabowe i kurczaki :) Minela ponad godzina zanim wymieniona nam kola, jezdzilismy w ta i z powrotem, az nareszcie wjechalismy do hangaru, gdzie podniesiono nasz wagon, wraz z nami w nim. Po krotkiej chwili zatrzymalismy sie na stacji, ktorej nazwy nie znam, ale znajdowal sie tam piekny dworzec. Skorzystalismy z okazji i wysiedlismy aby rozprostowac nogi, odrazu podeszla do nas starsza Pani, oferujac nam wiele produktow. Powiedzielismy jej, ze potrzebujemy jedynie wody mineralne, ona takowej nie miala przy sobie, ale powiedziala ze zaraz przyniesie. W momencie gdy odeszla podszedl do nas Pan, ktory rowniez z nami podrozowal i oznajmil, ze jezeli nie znamy rosyjskiego, to lepiej sie nie odzywajmy, bo nas oszukaja. Troske tego Pana odczuly szczegolnie dziewczymy, ktore juz od jakiegos czasu nie mogl sie uwolnic, od dobrego Samarytanina. Opowadial on o swoim zyciu oraz oferowal im wszelka pomoc, jak i zdeklarowal sie do tego, ze pokieruje im zyciem. Gdy powrocila wspomniana Pani z woda, zaczal on krzyczec na nia, ze jest zlodziejka, ze chce nas okrasc, ze ma stad uciekac. Bylismy w szoku. Okazalo sie ze chciala ona nam sprzedac ja za 40 rubli, ktora w rzeczywistowsci byla warta ok. 15 rubli.Nieznajomosc rosyjskiego zwon dala nam znac o sobie. Gdy ruszylismy wlaczona zostala wreszcie klimatyzacja i postanowilismy polozyc sie spac a ja skorzystalem z okazji i zabralem sie za pisanie tej relacji jak i ustalaniem planu zwiedzania Moskwy do ktorej mamy zajechac o 9 rano czasu moskiewskiego, tj. 7 czasu polskiego. Marek |
07.08.07 (wtorek) Bez klimatzacji. Zmoknieci i zli pracownicy celni Republiki Bialoruskiej. Pociagiem rzuca do przodu i tylu, opuszczaja w dol i w gore podnosza. Rownolegly, luksusowy z Minska do Frankfurtu nad Menem. Produkcja oczywiscie Bydgoszcz - Poland... Karol |
7 sierpien A.D. 2007 (wtorek) Wyruszamy o 5:51 ... |